Chyba jakis brak weny. Dlatego dopiero teraz pisze. Bo czas jest. Az nadto. Dwa dni w tym miejscu to dosc ;) Na szczescie jedziemy dzis dalej. Nie wiem czy wszyscy maja takie wspomnienia z Agry. Moje z pewnoscia nie beda najlepsze. To co sie dzialo na stacji kolejowej jak przyjechalismy, trudno opisac. Najpierw osaczylo nas kilkunastu riksiarzy proponujac zawiezienie za jakas horondalna cene. Kiedy sie wytargowalismy i zapakowalismy do riksz, zmienili zdanie (za daleko). Kiedy wysiedlismy zeby isc pieszo, zaczeli jechac za nami liczac na to, ze poddamy sie po kilkuset metrach. Blad. Postanowilismy stawic sie systemowi hinduskiemu i nie wsiasc. Jechali za nami kilka kilometrow, po czym dalismy sie zawiesc do hotelu znalezionego w przewodniku. Nie bylo miejsc. Do nastepnego. Okiazuje sie, ze zostawilismy nasz przewodnik na schodach. Wracamy. Zaginal :( Ja juz trace cierpliwosc do roksiarza. Jestesmy zmeczeni, nie mam noclegu, a nasz przewodnik, ktory przebyl z nami juz prawie 2 tys. km, tak po prostu wsiakl. Znajdujemy hotel (hmm, no moze hotelem bym tego nie nazwala). Sa lozka. Starczy. Riksiarze jak sepy przed hotelem zeruja zeby dostac w lape (bo tutaj niestety nie daja). A jednak. Gdy dostaja od recepcjonisty, znikaja. Jest kolo polnocy. Zmeczeni. Rozczarowuje sie coraz bardziej. Jak mozna bym tak perfidnym. Rozumiem, ze jestm im ciezko i kazdy stara sie pracowac ale tak sie wyrzywac na turystach. To lekkie przegiecie. Na drugi dzien szwedajac sie po miescie okrywamy najlepsza jego czesc, okolice Taj Mahal. Hoteliki z restauracjami na dachu z widokiem na Taj Mahal. :) Tu jest uroczo. I zalujemy, ze tu nie trafilismy. Tak wyszlo. Duzo Europejczykow. Czuje sie tutaj jak na obrazku z przewodnika. W restauracji na szczycie jednego z tych surowych budynkow, z ktorych wiekszosc ma zrujnowane dachy lub zrobione na nich polmieszkania. Biegaja tam dzieci, malpy, gwizdza nawolywacze golebi. :) Zycie plynie swoim trybem tylko ze kilka pieter nad ziemia. Najlepszy obrazek z Agry :)