W koncu udalo nam sie wstac o wzglednie wczesnej porze, co nie zmienia faktu, ze po sniadaniu gotowi do czegokolwiek bylismy kolo 11 :/ o zgrozo. Lucek sie wkurzal. Ale jest przy tym smieszny. :) Nie doszlismy na sasiednia plaze ale weszlismy na wzniesienie gdzie jeszcze wciaz stawiaja nowe szopki dla turystow. Sezon dopiero co sie zaczal. A z tego co wiemy miejscowi musza po kazdym sezonie burzyc, skladac wszystkie chatki zeby na nowy sezon budowac je od nowa. Wiec pracuja teraz jak male mroweczki zebysmy my, Europejczycy i inne moskity ;) mieli gdzie spac, jesc i spedzac blogo czas w tym pieknym miejscu na swiecie. Wybralismy sie na mala wysopke zaraz obok palolem beach. Podczas odplywu mozna tam przejsc tylko po uda zanurzonym w wodzie. Ze skal na wyspie oczom ukazuje sie cudny widok na cala plaze. Niebiansko. Pelno stworkow. Wodnych i innych. Idac po plazy widac uciekajace spod stop krabiki i kraby. Buduja sobie na czas odchowania malych, domki w piasku, dziury. A potem znajduja nowe, w muszelkach. Jest ich pelno i dodaja dzikosci temu miejscu opanowanemu przez turystow.
Obiad zjedlismy w innej niz zawsze knajpie. Blad :/ Czekalismy chyba 40 minut a do tego bezsensu. Chcialam sprobowac choc raz przed wyjazdem goanskiego dania, a ze wszystkie sa chilly lub curry, poprosilam pana o nie ostre przyrzadzenie. Jednak jego angielski dal mi sie we znaki kiedy zjadlam papryczke (wygladala jak fasolka, niejezdzcie fasolek! ;)), ktora niemal wypalila mi pysk. Polecam chicken chilly fry ;) Ostatnie kapiel i go south. O 22 mamy autobus do Mangalore. Sleeper. A to ciekawe. :) Zobaczymy ... do uslyszenia. Ps. sorki za brak zdjec ale mamy jakies problemy z ich sciagnieciem. Jak tylko sie uda, dodamy.