O 11 dojezdzamy do Pollachi. Na szczescie na stacji autobusowej jest ktos kto troszke kaleczy po angielsku. Dowiadujemy sie o wszystkie polaczenia ktore nam potrzebne aby dojechac i wrocic z tego parku. I o polaczenia do Munnaru gdzie chcemy jechac pozniej tzn. jutro. Mamy autobus o 11:15. Panowie z obslugi sa tak mili i zyczliwi, ze chcac pomoc rozpisuja nam wszystkie polaczenia i przesiadki, godziny i mapki. Cala stacja juz wie, ze w Pollachi sa biali ( nie jest to chyba zbyt czeste tutaj ;) ) i ze chca jechac do Topsil. Autobus na nas czeka :) Wyjezdzamy 20 po. Wesoly autobus. Wszyscy nas bacznie i z zaciekawieniem obserwuja. A my ich. Moze mniej zdziwieni, bo to w koncu oni sa wiekszoscia ;) Jedziemy przez sliczne okolice. Male wioski. Sadzone laski palmowe. Waskie rzeczki. Slicznie. Sielsko. No i oczywiscie wszechobecne trabienie. Potem wjezdzamy juz w gorska droge, wijaca sie i waska. I tak jedziemy juz do konca. Wznosimy sie a z coraz wieksza wysokoscia towarzysza nam coraz ladniejsze widoki. Powietrze sie zmienia. Jest coraz bardziej rzeskie. Lasy i gory. Kolo 13 w Topsil (malej wiosce 4 km przez Parambikulam Wildlife Sanctuary) witaja nas malpy oblegajace murki i drzewa. :) Mnostwo. w autobusie poznalismy Hindusa, ktory jedzie tam gdzie my w intesach. Teraz juz tylko czekamy na jeepa, po ktorego dzwoni, zeby zabral nas do parku.
Dziko, cicho, pachnaco, lesnie, spokojnie. Parambikulam. "Don't leave anything except footprints, Don't take anything except memories" - wita nas tablica z napisem. Spedzamy tu jeden dzien w ciszy i beztrosce. W towarzystwie Sasindra'ego - przewodnika, mowiacego po angielsku fascynata dziekiego zycia i natury, bardzo milego, pomocnego i gadatliwego Hindusa :) cdn...